Posłuchajcie opowieści, trudno w nią uwierzyć,
opowieści o tym Lolku, co został Papieżem.
Jeszcze drzewa i kamienie pamiętają Lolka,
jak po rynku wadowickim ganiał w krótkich portkach.
Wnet się po nauki do Krakowa przeniósł
z głową pełną wielkich marzeń
być aktorem i pisarzem...
Lecz ktoś nagle go zawołał,
a to był Pan Jezus:
„Idź do Rzymu, taką drogę dzisiaj ci wyznaczam,
graj, Karolu, główną rolę w mym Teatrze Świata.
Napisz księgę o miłości, która nie zaginie
zapisana w ludzkich sercach, nie na pergaminie.
Lecz iść moją drogą to ciężkie zadanie:
Droga wąska i ciernista,
wciąż pod górę, wciąż urwiska.”
Skłonił głowę młody Karol:
„Twoja wola, Panie.”
Gdy wyruszał wczesnym rankiem, wielka była cisza.
Zamiast kołysania dzwonów – las się zakołysał.
Przyleciały leśne ptaki i dzikie zwierzęta,
przytulały się do niego wilki i jagnięta.
Aż się dziwił pewien zakonny braciszek,
że motyle i ptaszkowie
przysiadają mu na głowie.
„Przecież masz na imię Karol,
nie Święty Franciszek.”
Zbójcy się nań zasadzali, gdy wędrował borem,
najpierw Hitler z hakenkrojcem, jak z ostrym toporem.
Las go ukrył w szumie sosen, lecz niedługo potem
znów go napadł Lenin z sierpem, Józef Stalin z młotem.
Choć im uszedł cało, bolało go szczerze,
że rodaków spotkał tylu
pośród judaszowych zbirów
zjednoczonych w nieprawości
i w pezetpeerze.
Poszli za nim dobrzy ludzie wierni do ostatka,
aż ich Święty Piotr powitał na rzymskich rogatkach:
„Wielkie dzięki, żeś się stawił na boskie wezwanie.”
Znowu Karol skłonił głowę: „Twoja wola, Panie.”
„Będziesz teraz pełnił papieskie posługi,
nie nazywasz się już Karol,
pielgrzym z dalekiego kraju.
Dzisiaj stajesz się Papieżem
Janem Pawłem Drugim.”
Zbiegli się kardynałowie i w tej samej chwili
automobil szczerozłoty przed nim postawili:
„Pojedziemy, Ojcze Święty, gładką autostradą.”
Westchnął gorzko młody Papież: „Nie, ja nie pojadę.
To nie nasza droga, inną iść nam trzeba,
stromą ścieżką na piechotę,
po kamieniach, po wykrotach,
bo to ścieżka jezusowa,
prowadzi do Nieba.
A gdy się tak wspinał w górę, wyżej, coraz wyżej
brał na siebie coraz więcej naszych ziemskich krzyży.
Coraz większy, coraz większy ciężar go przygniatał,
wreszcie przygniótł go do ziemi Krzyż Całego Świata.
Gdy ostatkiem siły spojrzał wokół siebie:
Wielka światłość zewsząd płynie,
na niebieskiej połoninie.
Dookoła Wszyscy Święci...
bo on był już w Niebie.
Hej, Polaku, w górę serca, trzeba się weselić,
bo naszemu Papieżowi grają już anieli.
Na góralska skoczną nutę wyśpiewują hymny
srebrnowłose archanioły, złote cherubiny.
A on Tam szczęśliwy u Najświętszej Panny,
już nie dźwiga tego krzyża,
co do ziemi go przybliżał...
Więc dlaczego łzy mi płyną,
jak woda z fontanny.
4, 2005